Hanna Jastrzębska-Gzella – profesor oświaty, edukator i pedagog dramy, nauczyciel muzyki i muzykoterapeuta. Specjalista w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci Słabowidzących w Łodzi, doradca metodyczny do spraw kształcenia specjalnego w Łódzkim Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego w Pracowni Wychowania i Profilaktyki, pedagog i edukator dramy, instruktor teatralny, wykładowca w Akademii Muzycznej w Łodzi oraz Wyższej Szkoły Pedagogicznej. Założycielka Stowarzyszenia ŁAD Łódzka Akademia Dramy.

rzecz, która jest dla mnie kluczowa to budowanie relacji, żeby człowiek poczuł się mniej samotny, poczuł na ile jest podobny do kogoś, na ile się od kogoś różni ale nie żeby się do niego ustawić bokiem, tylko różni się i w tym widzi pełnię


Czym jest dla Pani arteterapia?

Jestem muzykoterapeutą. Nie należę do osób uzdolnionych plastycznie i zawsze bałam się tej arteterapii, która bazuje na wytworach ręki, ale nie uchylam się od pewnych elementów z nią związanych i wykorzystuję je na swoich zajęciach. Również teatr nie jest głównym trzonem mojej pracy arteterapeutycznej, bo teatr robimy dla innych ludzi. To oczywiście też wpływa na samych uczestników i ma dużo zalet, ale to jest zawsze jakaś produkcja dla publiczności. Ukochałam sobie dramę, która może być jednorazowym, efemerycznym działaniem z wykorzystaniem technik teatralnych. Nie można jej powtórzyć drugi raz w ten sam sposób, bo ona wyłania się z jakichś na „tu i teraz” przemyśleń, gestów, słów, obrazów. Na bazie tych wszystkich scenek powstających podczas zajęć terapeutycznych, można stworzyć teatr ale to już jest inna praca, bo dochodzi element tego, jak coś przedstawić, żeby to widz dobrze odebrał, czyli zaczynają się różne techniczne kwestie. Natomiast w dramie ich nie ma. Jest czysty, spontaniczny przekaz. Sama muzyka może w tym procesie pełnić bardzo różną rolę. Może ona być równouprawnionia z dramą, to będzie wtedy taka muzyko-drama. Muzyka fantastycznie pobudza emocje i tworzy taką przestrzeń bez słów, można nią wprowadzać w temat, budować obrazy. Z kolei przez dramę, przez słowa idziemy w kierunku wspólnego rozumienia danego zagadnienia.

Dla mnie arteterapia to jest przede wszystkim takie odkrywanie siebie dla siebie. To może być jedna mała cząsteczka, najmniejsza do której uczestnik dotrze w sobie na zajęciach. Druga rzecz, która jest dla mnie kluczowa to budowanie relacji, żeby człowiek poczuł się mniej samotny, poczuł na ile jest podobny do kogoś, na ile się od kogoś różni ale nie żeby się do niego ustawić bokiem, tylko różni się i w tym widzi pełnię.

Najważniejsze żeby prowadzący arteterapię stworzył poczucie bezpieczeństwa, aby uczestnicy czuli, że to co tworzą nie jest oceniane, że to jest dla nich samych, że dzięki temu mogą powiedzieć coś o sobie grupie, bo mają też możliwość powiedzenia jak coś interpretują, czyli mogą coś zakomunikować o sobie, a po drugiej stronie jest ktoś, kto ich wysłucha i da taką przestrzeń, w której będą na ten moment ważni. W arteterapii dajemy sobie nawzajem swój czas. I tu wrócę do wątku teatru i teatroterapii, podczas której cały czas jesteśmy nastawieni, że przyjdzie ten moment kiedy pokażemy innym to nad czym pracowaliśmy i to będzie święto. Natomiast tutaj to święto jest „tu i teraz”, dla nas. To święto, bo sobie dajemy czas i uwagę a co się po drodze wydarzy, na jakie odkrycia każdy jest gotowy, to już indywidualna rzecz. Oczywiście każdy się może tym podzielić na koniec i opowiedzieć z czym wchodzi i jak się z tym czuje. W dzisiejszych czasach to rzadka okazja by dać taką informację zwrotną, raczej nie doświadczamy tego ani w szkole, ani w domu.

Skąd bierze Pani pomysły?

Oczywiście pracując tyle lat każdy ma scenariusze w głowie, ale każdy z nich jest od razu rewidowany w pierwszej minucie spotkania, bo są inne uszy które słyszą, inne oczy, które się przyglądają prowadzącemu, inna przestrzeń, inna energia za każdym razem i właśnie arteterapia oparta na dramie daje tę możliwość szybkiego dostosowania się, bo drama opiera się na improwizacji. To nie tylko improwizacja uczestników, ale tak naprawdę improwizacja tego animatora. To jest tak, że jak sama się nie otworzę i będę chciała poprowadzić zajęcia wg sztywnego planu, to te zajęcia nie będą miały tej energii. Ja też muszę być gotowa na tę improwizację, której celem jest doprowadzenie do tego, żeby uczestnik się otworzył, poczuł się bezpiecznie. Bardzo fajnie jest zahaczyć się na początku zajęć o coś, co wypłynie od razu z grupy, o jakąś konkretną potrzebę. To jest często w ogóle jest zupełnie coś innego, niż to co prowadzący sobie zamierzył, ale uczestnicy wtedy poczują, że to jest wartościowe.

Dlaczego to właśnie sztuka ma działanie lecznicze?

Bo jest ona niedookreślona i dla każdego może znaczyć coś innego. Daje nam możliwość operowania metaforą, symboliką a w dzisiejszych czasach jest to bardzo potrzebne, szczególnie dla młodzieży i dzieci. Trzeba otwierać te wrota symboliki, metafory, rozmawiania w inny sposób ale też trzeba mieć na uwadze, że samo pływanie w metaforze i symbolice nic by nie dało. Można nurkować od symboliki do rzeczywistości, albo odwrotnie: to co się dzieje w życiu, konkretne sytuacje ubieramy w metaforę poprzez sztukę, w symbolikę, czy żywy obraz i to nabiera zupełnie innego znaczenia.

chłopiec nie mógł uwierzyć, że wszyscy mu bili brawo, bo doprowadził niebezpieczną przygodę do pozytywnego zakończenia


Czy mogłaby Pani podać przykłady ze swojej praktyki, które potwierdzają to, że arteterapia jest skuteczna?

Zawsze interesowałam się dziećmi, które albo są nieśmiałe i jak ja to mówię „chodzą po ścianach”, czyli idą tak blisko ściany, żeby ich nie było widać albo takimi, których nikt nie lubi, bo się wydaje, że są zbyt głośne, zbyt szybkie, czasem mówią niefajnie. Był raz taki nieśmiały chłopiec a do tego cały w kurzajkach, więc napisałam dla niego dramę na bazie Kubusia Puchatka, ale wprowadziłam do tego świata nową postać, która była z nim tożsama. To taka postać, która wydawała się bardzo niepozorna, ale na koniec to właśnie ona uratowała świat i wszyscy ją wtedy docenili. Ten chłopiec nie mógł uwierzyć, że wszyscy mu bili brawo, bo doprowadził niebezpieczną przygodę do pozytywnego zakończenia. Oczywiście dostał brawa będąc w roli, grając kogoś, kto był najpierw ganiony, odtrącony ale to właśnie jest taki przykład tego, że niby dostał oklaski jako postać, ale tak naprawdę dostawał brawo jako on i o to w tym chodzi.

Pracowałam również z taką nieśmiałą dziewczynką, która miała bardzo cichy głos. Wtedy właśnie przygotowaliśmy taki spektakl na bazie bajki księdza Mieczysława Malińskiego „Aniołek w klatce zamknięty”. Ona była w roli tego nieśmiałego aniołka i bardzo cichutko mówiła, wręcz niesłyszalnie. Trzeba było to dziecko otworzyć i to była jedna wielka improwizacja z mojej strony ale w pewnym momencie dziewczynka stanęła i wykrzyknęła, że ona już „nie chce być w tej klatce, że chce wrócić do swojej anielskości”, że już jej tak źle i krzyknęła głośno „nie mogę!”. Wszyscy w końcu usłyszeli jej głos! Chyba nawet sama się troszkę przestraszyła tej swojej reakcji. Oczywiście nad tym zawsze trzeba dalej pracować, ale ona w tamtym momencie doznała tego, że ma głos. Później ta dziewczynka zdobyła pierwsze miejsce w konkursie śpiewania piosenek i w ogóle genialnie śpiewała.