Marcin Kostyra. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Ukończył studia podyplomowe z zakresu pedagogiki resocjalizacyjnej, arteterapii i terapii pedagogicznej oraz Szkołę Trenerów Dramy. Przez 8 lat był wychowawcą i nauczycielem etyki w Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym nr 4 w Warszawie. Obecnie jest nauczycielem filozofii w Młodzieżowym Ośrodku Socjoterapii nr 1 „SOS”. Stworzył projekt teatru resocjalizacyjnego pod nazwą Teatr Moralnego Niepokoju dla młodzieży niedostosowanej społecznie umieszczonej przez Sąd Rodzinny w młodzieżowym ośrodku wychowawczym. Projekt Teatr Moralnego Niepokoju był wielokrotnie nagradzany m.in. w Warszawskiej Giełdzie Programów i Projektów Edukacji Kulturalnej w 2013 roku, „Szkoła z pomysłem”. Autor otrzymał II Nagrodę w V edycji Przeglądu Innowacji i Twórczości w Edukacji w kategorii „kreatywny nauczyciel, pedagog, metodyk, innowator”. Był też nominowany do Nagrody im. Ireny Sendlerowej.

Czym dla Ciebie jest arteterapia?

Traktuję arteterapię jako pewną metodę, która pozwala mi pracować z młodymi chłopakami, którzy gdzieś zostali zapomniani, wykluczeni przez system, wrzuceni do worka z napisem „nic z niego nie będzie” albo uznani wręcz za zakałę społeczeństwa. A teatr to takie miejsce, w którym podajesz im rękę i wyciągasz ich z tej próżni, tego niebytu, przywracasz ich do społeczeństwa, dając możliwość powiedzenia „hello, ja tutaj jestem i mogę coś pokazać dobrego światu.” Jeden chłopak po występie powiedział tak: „dzięki teatrowi mogliśmy pokazać, że wariaci są coś warci.” Teatr też dał mi taką fajną możliwość nawiązania więzi z tymi chłopcami. W trakcie prac nad moim pierwszym spektaklem pt. „Rozmowa z ojcem” chłopcy mówili do mnie „tato” i mimo, że było to z lekkim przymrużeniem oka, odebrałem to jako ważny komplement. Nazwanie tak blisko kogoś obcego, swojego wychowawcę, będącego częścią systemu, który ich spacyfikował i zamknął, było dla mnie czymś wyjątkowym. Wtedy to poczułem, że to jest droga, którą warto iść. Nie tylko dla siebie, ale też dla chłopaków. I jeszcze te reakcje widzów, którzy oglądali tych chłopców, łzy, wzruszenie, bardzo osobiste zwierzenia. Ludzie przychodzili do nas i niemalże się nam spowiadali. Widzowie dziękowali chłopakom, a oni za bardzo nie wiedzieli za co. To było coś niesamowitego. Wiedziałem, że to jest coś mocnego, co warto rozwijać, sięgnąć głębiej. Takie były początki mojej drogi w arteterapii.

Terapia była także dla widza, nie tylko dla chłopców?

Dokładnie tak.

nikt nie ma pojęcia, że ten trup w domu leży, śmierdzi a oni cały czas uciekają od tego smrodu


Czy chłopcy  pozbywają się swojej traumy poprzez odgrywanie w teatrze tych samych scen w teatrze, które wcześniej przeżyli w domu? Czy jest im wtedy łatwiej gdy wyrzucą to przy publiczności?

Nie wiem czy pozbywają się traumy, nie jestem terapeutą, jest mi to dość trudno ocenić. Za to znam masę przykładów gdzie teatr odegrał olbrzymią rolę. Podczas jednej z prób, chłopak odgrywający scenę w więzieniu, idzie spotkać się ze swoim ojcem, którego nigdy nie widział. Po tym jak wypowiada kwestię: „podobno jest Pan moim ojcem?” zaczął płakać. Pytam go „co się stało?”, odpowiada – „nie mogę dalej”. Przerwaliśmy próbę, usiedliśmy w kręgu i chłopak mówi: „miałem tak samo w życiu, faktycznie ojca poznałem w więzieniu, nie znałem go wcześniej, nie widziałem, zostawił mnie, do tej pory go nienawidzę.” I po tej sytuacji inni chłopcy zaczęli opowiadać o swoich relacjach z ojcami. Myślę, że to był jeden z nielicznych momentów kiedy potrafili powiedzieć to na forum, popłakać się przed kolegami i nie czuli z tego powodu wstydu. Zostali zrozumiani i dostali wsparcie od swoich kolegów. To jest tak, że jak jesteś dzieckiem, ojciec bije i znęca się nad twoją matką, to tobie się wydaje, że to jest największy wstyd, trzeba to schować do szafy jak trupa i zapomnieć o tym. I nie otwierać tej szafy! A jak ktoś próbuje otworzyć, to ty szybko go odpychasz i starasz się zablokować mu dostęp do tej szafy. Masz wrażenie, że jesteś samotnym dzieckiem i nikt nie ma takiej sytuacji jak ty. „To” trzeba gdzieś głęboko ukryć, bo „to” jest największy wstyd. I tak się dorasta i dalej w tej w dorosłości, wielu ludzi nie potrafi tego trupa z szafy wytargać. My później widzimy tych chłopców, gdzieś tam sobie piją piwo, kradną, ćpają. Nikt nie ma pojęcia, że ten trup w domu leży, śmierdzi a oni cały czas uciekają od tego smrodu.
Innym razem zaprosiłem na spektakl swojego kolegę, który był policjantem. Człowiek systemu, który w jakiś sposób uczestniczy w życiu tych chłopaków. Tylko z innej strony. Po występie podszedł do nas ze łzami w oczach i powiedział: „panowie, dziękuje za to co pokazaliście. Jestem byłym policjantem, uważam, że każdy policjant powinien zobaczyć to co teraz pokazaliście. Bo ja jak widziałem łysego chłopaka, to go zapinałem w kajdanki i prowadziłem jak jeńca. Gdybym widział to co przeżywaliście w domu, inaczej patrzyłbym na młodych ludzi.” Innym razem pewien mężczyzna po występie mówi: „byłem tydzień temu na wywiadówce mojego syna i pani psycholog przez 40 minut pieprzyła jakimi to jesteśmy beznadziejnymi, paskudnymi rodzicami, jakie to błędy popełniamy, jacy w ogóle jesteśmy słabi. Po 10 minutach się wyłączyłem, posiedziałem i tyle. A wy w swoim spektaklu w ciągu 30 minut pokazaliście mi wszystkie błędy jakie popełniałem jako rodzic.” Przypadków kiedy widzowie dawali nam znać, że nasz spektakl coś w ich postrzeganiu zmienił, mam wiele.

Jak działa na chłopaków to, że niekiedy pierwszy raz w życiu są dostrzeżeni nie tylko jako ci, którzy mają coś za uszami, ale jako aktorzy?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba w jakiś sposób króciutko przedstawić portret chłopaków. Ci chłopcy są wyrzuceni przez system, przywiezieni niekiedy w kajdankach. Trafiają do ośrodka, ale nie chcą być w tym miejscu. Na początku pytam chłopaka jak ma na imię i w czym jest dobry. Oczywiście swoje imię zna ale z pytaniem w czym jest dobry ma już problem. Przeważnie mówi, że „w niczym nie jestem dobry, nie mam żadnych talentów, nie mam niczego”. Ci chłopcy mają zaniżoną samoocenę i niskie poczucie własnej wartości. Każdy z nas ma w sobie taką potrzebę uznania i chce by ktoś nas docenił. Aby tak się stało chłopcy często błaznują, kradną albo próbują zaimponować przemocą czy siłą fizyczną. Idą na siłkę, przypakują i później prężą się przed laskami albo przed lustrem czy na fejsie. To jest w jakiś sposób zaspokajanie tej potrzeby uznania.
W teatrze po spektaklu ludzie podchodzą, gratulują i oni nie wiedzą jak mają reagować, gdzie mają patrzeć, co odpowiedzieć. Kiedy znawca teatru mówi im o ekspresji, o emocjach, patrzą na tego człowieka i nie wiedzą, czy on ich obraża czy co, nie wiedzą jak się zachować. Przeróżne są ich reakcje. Oczywiście są bardzo dumni, bardzo szczęśliwi po występach. Jeden chłopak przed wyjściem na scenę był bardzo zestresowany, bardzo spięty, robił pompki, żeby odreagować, ale gdy po występie dostał gratulacje, oklaski, to stał na tej scenie i płakał jak dziecko, był tak wzruszony i nie potrafił zatrzymać łez. Wszyscy go pocieszali, poklepywali, że bardzo dobra robota, że super. Był też inny chłopak, taki łobuz z cechami psychopatycznymi, ale udało mi się go namówić, żeby zagrał w spektaklu. Raz jeden wystąpił. I on później do mnie przyszedł i mówi „eee panie Marcinie, to było lepsze niż ćpanie”. Reakcje tych chłopców są bardzo różne.

w każdym momencie można bezpiecznie się wycofać, powiedzieć, że to był tylko spektakl, ja tutaj nic nie pokazałem, nic o mnie nie wiecie"


Dlaczego wg Ciebie to sztuka uruchamia procesy lecznicze?

Po pierwsze na scenie, aktor jest za teatralną maską, można powiedzieć bezpiecznie coś o sobie a jak zajdzie za daleko, może powiedzieć, że to jest taka rola. W każdym momencie można bezpiecznie się wycofać, powiedzieć, że „to był tylko spektakl, ja tutaj nic nie pokazałem, nic o mnie nie wiecie”. W gruncie rzeczy, gdy grasz scenę i uświadamiasz sobie, że to może mieć jakiś związek z twoją biografią i że w jakiś sposób to też na ciebie działa, przypominasz sobie swoją przeszłość, łączysz te światy. Robisz to jednak z pewnego dystansu, bezpiecznego dystansu. Mniej się boisz, bo jesteś w bezpiecznych warunkach i możesz to bezpiecznie wykrzyczeć. Po drugie, najważniejsze w teatrze są emocje. Trzeba umieć je rozpoznawać, pokazywać i rozumieć u innych. Moi chłopcy mieli duży deficyt jeżeli chodzi o język komunikacji emocjonalnej. Zanim zaczęliśmy pracować nad scenariuszem, to ćwiczyliśmy emocje. Najprostsze ćwiczenia – zademonstruj radość, smutek, tęsknotę, dumę. Złość i agresje to świetnie odwzorowywali, bardzo przekonująco, nie musieli nawet bardzo grać. Natomiast jeżeli chodzi o dumę, to stawali jak wryci i mówili „ale o co panu chodzi? Jak mam to pokazać? Ja nie wiem o czym mowa jest.” Teatr zmusza do nauczenie się tego, dla niektórych nowego języka. Jeśli tego języka nie nauczymy młodych ludzi, szczególnie tych, którzy mają z tym problem, to w zasadzie niczego ich nie nauczymy, bo te emocje cały czas będą konieczne. Dlatego teatr, czy w ogóle sztuka, jest tak cenna, jeżeli chodzi o takie terapeutyczne, socjalizacyjne czy resocjalizacyjne aspekty.

Co najbardziej lubisz w swojej działalności?

Najbardziej lubię efekt. Moment kiedy właśnie wychodzą i zaskakują widzów i samych siebie, kiedy są dumni z tego, co udało im się osiągnąć. Za tymi momentami najbardziej tęsknie.